Paczka do tego wyjazdu zapowiadała się dosyć mocna. Dołączył do nas Robert -ULTRAS :) mocny gość w górach, tym samym
liczyłem, że będzie ciekawie. Wyjechalismy z Rzeszowa rano o Piątej, tradycyjnie samochodem Pawła i chwała mu za to.
Rumunia to góry i lasy, równiny było jak na lekarstwo i o to właśnie nam chodziło :). Bo kochamy góry. Dosyć wcześnie dotarliśmy do naszego celu.
Borsa przywitała nas dosyć łagodną pogodą, ale już w górach wyglądało to dużo gożej. Pierwszą noc spędziliśmy
(klimaty jak za komuny). Pod wieczór poszliśmy do centrum by znaleźć transport do miejsca, gdzie mieliśmy ruszyć i zacząć naszą wędrówke, tych pięknych i mało uczęszczanych górach .
Początek to lasy i kilka mocno szczekających piesków pasterskich. Pogoda była bardzo mglista, co jakiś czas się przejaśniało
i można było zobaczyć pjękne połoniny . Szliśmy cały czas granią, a zreszą te pierwsze trzy dni to było prawie samą
granią. Pierwszy biwak był dosyć wysoko w górach, udało się rozbić umyć w górskiej rzeczce i najeść solidnie przed burzą.
Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, bo mała grupka piechurów muśiała rozbijać się w solidnym deszczu .
Robert tego dnia testował nowy namiot , który w bardzo bużowych warunkach spisał się dobrze.
W drugim dniu pogoda w kratkę, na samym początku tego dnia pomoczyło nas dosyć dobrze.
Dziś było trochę jak w tatrach, sporo kamieni i trzeba było uważać gdzie się stawia nogę.
W początkowych planach był na ten dzień do zaliczenia PIETROSUL 2303 m.n.p.m. ale zostawiliśmy go na pózniej.
Z fajnego i przyjemnego szlaku zrobiło się troche błotko. Pod koniec tego dnia szliśmy już tylko pięknym lasem.
Trafiliśmy na drwali którzy wyciągali konimi wcześniej ścięte drzewo. Szukaliśmy biwaku z jakimś strumykiem,
było ciężko, w ostatecznosci strumyk się znalazł tylko z 300-400 metrów od naszego biwaku. Po rozbiciu namiotów
było ognicho i pieczony chlebuś:). Dzień trzeci to końcówka szlaku który idzie wzdłuż całych gór rodniajskich.
Początek tego dnia to troszkę błądzenia i wracania na właściwy szlak. Przez te leśne dróżki można szybko zejść z właściwego szlaku.

Roberto mówi: -jak nie widzisz kilka set metrów szlaku, to wracaj się do ostatniego zauwazanego wcześniej oznaczenia.
Tego dnia jak byśmy zbierali grzyby to był by ich cały kosz, tam chyba nikt ich nie zbiera, bo było tego w cholerę.
Końcówka tego szlaku to bardzo łagodnie w dół. Doszliśmy do jego końca a tam oczywiście asfalt i konkretna knajpa,
gdzie można było naładować się mięjscowym bardzo dobrym żarciem. Chcieliśmy się dostać do Borsy komunikacią miejscową, ale nie trafiliśmy
na rzadne bezposrednie połączenie. Zrobiliśmy jeszcze parę ładnych kilosów
asfaltem, następnie trochę było kombinowania, ja z Robertem pojechałem stopem, a ostatnie 5 km to taksówka.
Paweł i Łukasz dotarli do Borsy stopem i busem. Do wieczora ładowaliśmy solidnie nasze akumulatory
i regenerowaliśmy sie w basenie. W planach na następny dzień było bieganie po górach. Rano Paweł podwiózł
nas do naszego punktu gdzie był start naszego treningu biegowego . Ruszyliśmy z pod kościółka który
góruje nad miasteczkiem. Trasa była prawie cała biegowa. Pietosul bo to był nasz cel, leży na wysokości 2303
m.n.p.m., Borsa na 800. Przewyższenia było sporo na odcinku 21 km. Trasa była dziś tak jakby dla nas,
spotkaliśmy tylko kotka i turyste który trzaskał dużym aparatem fotki. Końcówka zbiegu to swieżutko
położony asfalt, który złośliwie przyklejał się do butów. Na tej końcówce wychaczyliśmy też
zarąbistą miejscówke z bardzo dobrym jedzeniem. Dzień piąty to jazda kolejką wąskotorową,
super sprawa, to było coś pięknego. Po drodze było widać tą prawdziwą Rumunie :). Na ostatnim postoju
gdzie kolejka zawraca, my ruszyliśmy dalej w góry i lasy.
kwaterę w miarę szybko. Jak na złość, zaczęło siąpić deszczem i nie mieliśmy ochoty rozbijać namiotów w deszczu. Szukanie kwatery się przeciągało dosyć długo. Łażenie drogą asfaltową w przemoczonych butach, jest dosyć męczące. Wszedłem do miejscowego sklepu i po rusku gadając, dowiedziałem się, że musimy iść jeszcze sporo, by dojść do pensjonatu. Dochodząc do centrum wioski, napotkaliśmy sporo miejscowych, którzy pewnie tu załatwiali różne sprawy i przy okazji robili zakupy. Na ławce pod drzewami siedziało kila dziadków, jak się okazało, bardzo mili. W sekundę załatwili transport do pensjonatu. Młody kierowca pikapa musiał na chwilę wysadzićtrzy laski :) . I tak dojechaliśmy do kwatery. Kwaterka całkiem spoko, na dole dwa sklepy, w których był niezły wybór. Zajadaliśmy się dziś suchą kiełbasą, była bardzo dobra :) CDN













Brak komentarzy:
Prześlij komentarz