poniedziałek, 8 sierpnia 2016

ROWEREM DO KRAKOWA NA ŚDM

            
               Ten rowerowy wyjazd chodził mi po głowie od jakiegoś czasu . Nie było zbytnio dużo planowania tego wyjazdu , no bo to blisko, co tam te parę kilometrów , no i miało być to  max 2 dni .
 Wyruszyliśmy 27 lipca rano o godz 5:30 , kierowaliśmy się na Strzyżów --jechałem ja i Mateusz  .
W Strzyżowie pojawiliśmy się około 9 , było by szybciej ale podjechaliśmy pod schron  przed samym Strzyżowem gdzie podobno miał się spotkać Hitler z Mussolinim w czasie II WŚ.
Droga była dosyć pagórkowata , ale  i tempo nie było zbyt mocne . Nie które górki się trochę ciągły , taka pierwsza to była przed Jasłem a póżniej to już były kolejne .
W miejscowości Biecz skręciliśmy w prawo i kierowaliśmy się na Wieliczkę ( trochę górki) , co jakiś czas robiliśmy sobie przerwę przy jakimś Kościółku lub miejscowym sklepie . Pogoda w ten dzień była ok , upałów nie było . Gdzieś około godziny 17 zaczęliśmy szukać miejsca na rozbicie namiotu - jakaś wykoszona trawka i do tego zboku przepływający strumyk ,by się umyć.Mieliśmy w nogach już a ze 140km i chcieliśmy zrobić jeszcze na ten dzień  max 25 km. W jednej wsi z bardzo ładnym Kościółkiem przemiła Pani powiedziała nam że w Lipnicy Murowanej są Siostry Urszulanki i mogą nas przenocować ,
 łóżko czysta pościel i jeszcze do tego prysznic , tak żeśmy sobie marzyli jak dojeżdżaliśmy do tej miejscowości .Szczęście nas w tym dniu nie opuściło i to o czym po cichutku marzyliśmy  to dostaliśmy . Urszulanki przyjęły nas jak swego , dały klucze i powiedziały że cisza nocna po dwudziestej drugiej . Tego dnia zrobiliśmy 163 km.Nazajutrz rano obudziły mnie dzwony kościoła była 6  , pomału wstałem i ogarnąłem się  nie budząc młodego


poszedłem na poranną mszę . Jak dziękowaliśmy Urszulankom za tak przemiłą gościnę to zaoferowały nam jeszcze zwiedzanie Kościółka z przewodnikiem , oczywiście byliśmy na tak . Drewniany Kościółek był z Pietnastego Wieku stał na fundamentach Pogańskiej Świątyni 10 wiek  . Z Lipnicy Murowanej wyjechaliśmy o 10 i nie goniąc jechaliśmy pomału do Krakowa . Czuliśmy te kilometry z dnia wcześniejszego  , ale co tam jak zaraz Kraków . Przed Wieliczką na przydrożnym straganie ,starsza Kobieta częstowała nas jabłkami malinami pomidorami , opowiedziała nam smutną historię , dwóch jej synów nie dawno zginęło w wypadku -smutne to było .W Krakowie pojawiliśmy się o 14:30 i udaliśmy się od razu na Błonie . Po drodze mieliśmy kilka przeszukań przez policjantów  naszych bagaży . Chcieli mi zabrać mój ulubiony nożyk i butlę gazową ,ale na szczęście po stękali po jojczeli i zostawili w spokoju .Na błoniach to ludzi było , no normalnie strasznie dużo , mieszanka ludzi z całego świata .Po mszy jeszcze trochę poplątaliśmy się po Krakowie i zmęczeni udaliśmy się na dworzec PKP
Przez te dwa dni zrobiliśmy 226 km .
Było warto :)    
   

niedziela, 7 sierpnia 2016

GRUZJA PO RAZ OSTATNI ???? CHYBA :) 2016

    Do tego pięknego kraju wybierałem się już po raz czwarty , pewnie  już ostatni :) , no chyba że pojadę z rodzinką jak dzieciaki dorosną  - pokazać
im gdzie ich Ojciec chadzał  z kumplami po górach:) . Jeszcze kiedyś marzy mi się taka piękna góra w Kaukazie - TETNULDI.: 4 858 n.p.m.,,, śnieżno lodowa piękność
, ale to na razie odkładam na dalszy plan .






  Tym razem do Gruzji udałem się z myślą o  długich trekkingach  i ze szczyptą biegania górskiego , ale z tym bieganiem po górach Kaukazu to było kiepsko , za to nadrobiliśmy dosyć  długimi trekkingami i ze sporym obciążeniem , no mój plecak ważył na starcie około 23-24 kg .Poleciałem do Gruzji z dwoma Pawłami i z Łukaszem z którym dosyć często biegam .  W Tbilisi z lotniska w kilka minut osaczyli nas taksówkarze którzy proponowali nam astronomiczne sumy za podwózkę na dworzec Didube, który znajduje się w centrum , po chwili cena sporo spadła no i jedziemy . W czasie podróży na Didube (dworzec) widać jak stolica Gruzji pięknieje w oczach . Na dworzec dojeżdżamy po 5 rano z myślą że coś dosyć szybko wykombinujemy z transportem  do Mestii, oddalonej od miejsca naszego startu o około 500 km . Okazało się że marszutka  odieżdża dopiero o 10 godzinie , nie tracąc czasu wynajmujemy wspólnie taxi i jedzięmy . Taksówkarz powiedział że może nas zawieść tylko do Kutaisi , drugiego co do wielkości miasta w Gruzji . Do Kutaisi dojeżdżamy w expresowym tempie . Gruzini naprawdę potrafią jeździć szybko ale czy bezpiecznie (no chyba raczej nie ) . Tam przesiadamy się do następnej taksówki , która ma nas zawieść do wioski ( Mazeri)z której już na dobre ruszymy ostro w wysoki Kaukaz . Swanecki Shumaher , bo tak się nam przedstawił nasz kierowca . Jechał dosyć żwawo jak na mającego 78 lat dziadeczka , jeszcze okazało się że pochodzi  z wioski  przed Mazerii , pokazywał nam gdzie mieszkają jego bracia . Po locie i jeździe jesteśmy dosyć zmęczeni i postanawiamy po krótkim trekkingu zakończyć nasz dzień . Ja trochę się na początku  motam i wracamy 3 km , rozbijamy namioty na ogrodzie u miejscowej Kobiety . Wieczorem czacza i chaczapuri i do spania bo rano ruszamy już ostro . W pierwszy dzień pogoda nam dopisuję idziemy dosyć spokojnie , za drugą kładką trafimy na punkt graniczny , który po krótkiej rozmowie zezwala na podejście pod Uszbę . Po kilku przeprawach przez rwące rzeczki i mocnych podejściach docieramy do naszego celu lodowca -który okazał się resztką lodowca . Postanawiamy podejść jeszcze z 2 godziny w górę , bo pogoda i pora dnia- zezwalała. Wędrówka tego dnia to była poezja , bo szliśmy  praktycznie na pusto . Drugi dzień to naprawdę hardkor, 11 godzin mocnego trekkingu z bardzo dużym przewyższeniem . Szlak na tej trasie był częściowo zasypany śniegiem i przez to mieliśmy małe problemy , w towarzystwie chłopaków z Izraela
udaje nam się odnaleźć  na tej trasie .Do Mestii docieramy około 19;30 można powiedzieć zajechani .





Za tą kładką znajduje się punkt   straży  granicznej z fajnym pieskim ,co ma łeb jak  niedźwiedź.   
 
 Uszba – jeden ze szczytów Kaukazu, ze względu na swoją sylwetkę bywa nazywany Matterhornem Kaukazu.
Zmiana narratora, tym razem Łukasz.
…....Jak wysiedliśmy z samochodu, którym podjechaliśmy do centrum Mestii, chłopakom udało się jeszcze na chwilę wskoczyć do baru, gdzie właśnie kończyły się rzuty karne na mistrzostwach w piłce nożnej. Polacy wygrali, następnych już nie. Cały czas mieliśmy nadzieję, że obejrzymy ten mecz w całości, ale chociaż wynik cieszył.
Po krótkich zakupach poszliśmy szukać miejsca gdzie rozbijemy namioty. Wojtek zaprowadził nas w znane dla siebie miejsce. Jeszcze szybki prysznic, jakieś jedzenie, ponowne szybkie zakupy tym razem z wizytą w warzywniaku i spanie. Następnego dnia tylko we dwóch tzn ja i Wojtek wybraliśmy się na szybki treking w kierunku Jezior Koruldi. Jak się okazało później mocno przereklamowanych, bo owe jeziorka to trochę roztopionego śniegu, w którym chłodzą się konie chadzające po halach w górach. Ale nic, weszliśmy na górę jak zwykle coś przekąszając po drodze no i trzeba było wracać. Oczywiście po drodze trochę fotografii, kilka przystanków na pogawędki z turystami, którzy w większości przypadków okazali się rodakami. Tak, sporo nas Polaków jeździ do Gruzji. To co będziemy chyba najbardziej wspominać z tego dnia to droga powrotna ścieżką ekstremalnie szybko schodząca w dół. Obok tej ścieżki wiodła ta właściwa, którą wchodziliśmy na górę i która powinniśmy schodzić dzień wcześniej. No więc dlaczego nią poszliśmy w dół, nie wiem, na początku nie wydawała się aż tak straszna, natomiast w pewnym momencie nie było sensu już zawracać, dlatego cierpliwie i wielką uwagą schodziliśmy trafiając w końcu na właściwy szlak. Wieczorem chyba tego samego dnia poszliśmy do pobliskiego baru/restauracji, gdzie spróbowaliśmy jak się okazało później najlepszej zupy jaką mieliśmy okazję jeść w czasie naszego pobytu.
Aha byłbym zapomniał, Paweł i Paweł tego dnia zostali w mieście i ładowali akumulatory przed kolejnym wyczerpującym dniem.
Kolejny poranek to już pakowanie gratów na plecy i wędrówka do kolejnego punktu.


Za mną wieś Adishi ,klimat jak w średniowieczu .
Swanowie w tym miejscu zbierają materiał na budowę nowego domu. 


Gdy schodziliśmy z lodowca mijała nas grupka Alpinistów którzy będą pewnie wchodzić na szczyt Kazbeka 5048 m.npm.