Do tego pięknego kraju wybierałem się już po raz czwarty , pewnie już ostatni :) , no chyba że pojadę z rodzinką jak dzieciaki dorosną - pokazać
im gdzie ich Ojciec chadzał z kumplami po górach:) . Jeszcze kiedyś marzy mi się taka piękna góra w Kaukazie - TETNULDI.: 4 858 n.p.m.,,, śnieżno lodowa piękność , ale to na razie odkładam na dalszy plan .
Tym razem do Gruzji udałem się z myślą o długich trekkingach i ze szczyptą biegania górskiego , ale z tym bieganiem po górach Kaukazu to było kiepsko , za to nadrobiliśmy dosyć długimi trekkingami i ze sporym obciążeniem , no mój plecak ważył na starcie około 23-24 kg .Poleciałem do Gruzji z dwoma Pawłami i z Łukaszem z którym dosyć często biegam . W Tbilisi z lotniska w kilka minut osaczyli nas taksówkarze którzy proponowali nam astronomiczne sumy za podwózkę na dworzec Didube, który znajduje się w centrum , po chwili cena sporo spadła no i jedziemy . W czasie podróży na Didube (dworzec) widać jak stolica Gruzji pięknieje w oczach . Na dworzec dojeżdżamy po 5 rano z myślą że coś dosyć szybko wykombinujemy z transportem do Mestii, oddalonej od miejsca naszego startu o około 500 km . Okazało się że marszutka odieżdża dopiero o 10 godzinie , nie tracąc czasu wynajmujemy wspólnie taxi i jedzięmy . Taksówkarz powiedział że może nas zawieść tylko do Kutaisi , drugiego co do wielkości miasta w Gruzji . Do Kutaisi dojeżdżamy w expresowym tempie . Gruzini naprawdę potrafią jeździć szybko ale czy bezpiecznie (no chyba raczej nie ) . Tam przesiadamy się do następnej taksówki , która ma nas zawieść do wioski ( Mazeri)z której już na dobre ruszymy ostro w wysoki Kaukaz . Swanecki Shumaher , bo tak się nam przedstawił nasz kierowca . Jechał dosyć żwawo jak na mającego 78 lat dziadeczka , jeszcze okazało się że pochodzi z wioski przed Mazerii , pokazywał nam gdzie mieszkają jego bracia . Po locie i jeździe jesteśmy dosyć zmęczeni i postanawiamy po krótkim trekkingu zakończyć nasz dzień . Ja trochę się na początku motam i wracamy 3 km , rozbijamy namioty na ogrodzie u miejscowej Kobiety . Wieczorem czacza i chaczapuri i do spania bo rano ruszamy już ostro . W pierwszy dzień pogoda nam dopisuję idziemy dosyć spokojnie , za drugą kładką trafimy na punkt graniczny , który po krótkiej rozmowie zezwala na podejście pod Uszbę . Po kilku przeprawach przez rwące rzeczki i mocnych podejściach docieramy do naszego celu lodowca -który okazał się resztką lodowca . Postanawiamy podejść jeszcze z 2 godziny w górę , bo pogoda i pora dnia- zezwalała. Wędrówka tego dnia to była poezja , bo szliśmy praktycznie na pusto . Drugi dzień to naprawdę hardkor, 11 godzin mocnego trekkingu z bardzo dużym przewyższeniem . Szlak na tej trasie był częściowo zasypany śniegiem i przez to mieliśmy małe problemy , w towarzystwie chłopaków z Izraela
udaje nam się odnaleźć na tej trasie .Do Mestii docieramy około 19;30 można powiedzieć zajechani .
Za tą kładką znajduje się punkt straży granicznej z fajnym pieskim ,co ma łeb jak niedźwiedź.
Uszba – jeden ze szczytów Kaukazu, ze względu na swoją sylwetkę bywa nazywany Matterhornem Kaukazu.
Zmiana narratora, tym razem Łukasz.
…....Jak wysiedliśmy z samochodu, którym podjechaliśmy do centrum Mestii, chłopakom udało się jeszcze na chwilę wskoczyć do baru, gdzie właśnie kończyły się rzuty karne na mistrzostwach w piłce nożnej. Polacy wygrali, następnych już nie. Cały czas mieliśmy nadzieję, że obejrzymy ten mecz w całości, ale chociaż wynik cieszył.
Po krótkich zakupach poszliśmy szukać miejsca gdzie rozbijemy namioty. Wojtek zaprowadził nas w znane dla siebie miejsce. Jeszcze szybki prysznic, jakieś jedzenie, ponowne szybkie zakupy tym razem z wizytą w warzywniaku i spanie. Następnego dnia tylko we dwóch tzn ja i Wojtek wybraliśmy się na szybki treking w kierunku Jezior Koruldi. Jak się okazało później mocno przereklamowanych, bo owe jeziorka to trochę roztopionego śniegu, w którym chłodzą się konie chadzające po halach w górach. Ale nic, weszliśmy na górę jak zwykle coś przekąszając po drodze no i trzeba było wracać. Oczywiście po drodze trochę fotografii, kilka przystanków na pogawędki z turystami, którzy w większości przypadków okazali się rodakami. Tak, sporo nas Polaków jeździ do Gruzji. To co będziemy chyba najbardziej wspominać z tego dnia to droga powrotna ścieżką ekstremalnie szybko schodząca w dół. Obok tej ścieżki wiodła ta właściwa, którą wchodziliśmy na górę i która powinniśmy schodzić dzień wcześniej. No więc dlaczego nią poszliśmy w dół, nie wiem, na początku nie wydawała się aż tak straszna, natomiast w pewnym momencie nie było sensu już zawracać, dlatego cierpliwie i wielką uwagą schodziliśmy trafiając w końcu na właściwy szlak. Wieczorem chyba tego samego dnia poszliśmy do pobliskiego baru/restauracji, gdzie spróbowaliśmy jak się okazało później najlepszej zupy jaką mieliśmy okazję jeść w czasie naszego pobytu.
Aha byłbym zapomniał, Paweł i Paweł tego dnia zostali w mieście i ładowali akumulatory przed kolejnym wyczerpującym dniem.
Kolejny poranek to już pakowanie gratów na plecy i wędrówka do kolejnego punktu.
Swanowie w tym miejscu zbierają materiał na budowę nowego domu.
Gdy schodziliśmy z lodowca mijała nas grupka Alpinistów którzy będą pewnie wchodzić na szczyt Kazbeka 5048 m.npm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz