sobota, 4 stycznia 2014

Wyprawa Do Gruzji 2012 (1)


Pomysł wyjazdu na Kazbek narodził się dokładnie rok temu .Na początku zamieściłem ogłoszenie
na internetowych forach ,że poszukuje osób chętnych na wspólną wyprawę .Po trzech tygodniach
skompletowałem całą grupę i w czwórkę rozpoczęliśmy przygotowania do fantastycznej przygody,której celem było zdobycie najpiękniejszej góry w Gruzji.Wyjazd zaplanowaliśmy na przełomie    

lipca i sierpnia ,bo w tym okresie jest największa szansa na trafienie w dobrą pogodę i
stanięcia na szczycie tego pięciotysięcznika .Rano 17 lip o godzinie 4 spotykamy się na lotnisku
w Tbilisi . Z najwyższym szczytem wschodniego Kaukazu zmierzą się Kamila,Grzegorz,Damian,
no i ja Wojtek .Po przylocie udajemy się prosto do Iriny kultowego miejsca noclegowego w
centrum miasta, w którym zatrzymują się obywatele całego świata. W stolicy na ul Mickiewicza
kupujemy gaz następnie zwiedzamy miasto.Następnego dnia z rana udajemy się na dworzec Didube
skąd jedziemy marszutką  do Kazbegi, gdzie rozpoczynamy nasz trekking na Kazbek .Po południu rozbijamy
namioty na polanie obok klasztoru Cminda Sameba .Czubek naszej wymarzonej góry przykrywa czapa
z chmur ,a zaśnieżone ,strome zbocza nadają jej surowy charakter.Po spokojnej nocy około 8
rano ruszamy przy bardzo ładnej pogodzie w stronę przełęczy, pod lodowcem Ortsveri.Kazbek
wygląda jak na widokówce ani jednej chmurki, jest po prostu piękny .Póżnym po południem docieramy
do drugiego obozu
który rozbijamy po lewej stronie rwącego potoku (bardzo rwącego).Noc spędzamy na wysokości
3200m n.p.m .Nazajutrz wstajemy około 6 rano ,z wielkim trudem próbujemy  przedostać się na
drugą stronę bardzo rwącego potoku .Przy wspólnym obmyślonym planie udaje się nam
przerzucić plecaki na drugą stronę a następnie na lekko przeskakujemy .W tym momencie Damian nasz kolega
rezygnuje z dalszego trekkingu ,mówił że odezwała się stara kontuzja.Tak więc w trójkę udajemy się w stronę lodowca. Naszym celem dzisiaj to dotarcie do stacji meteo,która położona jest
na wysokości 3700m n.p.m.Szczęśliwie docieramy do obozu trzeciego.Budynek stacji meteo z
zewnątrz prezentuje się dosyć obiecująco ,wejście do środka rewiduje wyobrażenia .Rozbijamy
namioty i po posiłku robimy mały rekonesans wokół stacji.Do ataku szczytowego przygotowujemy
się w dwa dni ,walcząc z pokusą,by w pięknej pogodzie zaatakować wierzchołek jak najszybciej
.Dzien jest piękny .Rano budzą nas promienie słońca ,po godzinie 10 ruszamy w górę to ma
być dzień aklimatyzacyjny .Z tą aklimatyzacją u mnie było kiepsko ,zawroty głowy i nieustępujący
ból brzucha daje mi w kość ,Kamila zaś ma problem z oddychaniem .Tak
więc po meczącej ale udanej
aklimatyzacji rezygnujemy z ataku szczytowego ,Zaś Grzegorz z o wiele większym doświadczeniem
pozytywnie kończy swoją przygodę z Kazbekiem ,

osiąga wysokośc 5047m n.p.m.i szczęsliwie
schodzi do kazbegi .W Kazbegi obmyślamy dalszy ciąg naszej wyprawy ,zwiedzamy wąwóz Darialski
i ruszamy wyporzyczonymi
 rowerami przez dolinę  Sno do wsi Juta .W Juta u miejscowego gospodarza
 zjadamy obfity posiłek i robimy mały rekonesans wokół tej pięknie położonej wioski
.Wieczorem wspólnie decydujemy że następnego dnia ruszamy do Mestii.Z rana żegnamy się z
Kazbekiem i ruszamy do Tbilisi ,gdzie migiem przesiadamy się do marszutki i z przesiadką w
Zugdidi docieramy póżnym wieczorem w rejon Svaneti.Naszą przygodę w tym rejonie rozpoczynamy
od rozbicia namiotu, jak się póżniej okazało  u miejscowego policjanta .Rano  ze wspólnej michy
zjadamy mega jajecznice i z wielką mocą udaje się z Kamilą na zwiedzanie Mestii.Ten rejon jest znany
z zabytkowych wież ,które pochodzą z IX i X wieku .O godzinie 16 wreszcie  ruszamy -trekking Mestia/
Ushguli,na początku trochę się motamy ale po chwili obieramy kierunek i ruszamy dalej po
drodze spotykamy gruzinskiego turyste który podarował nam mapę .Po około trzech godzinach docieramy
do przełęczy z której mamy piękne widoki ,po lewej stronie Mestia a na wprost piękna i 
nie bezpieczna Uszhba .Zaraz jak minęliśmy przełęcz ukazała się nam  idealnie płaska łąka na której
pasły się konie .Miejsce okazało się bardzo malownicze i w tym właśnie miejscu decydujemy się na
biwak.O godzinie 21 mamy rozbite namioty ,na starym palenisku rozpalamy ognisko i do póżna
śpiewamy .Po zrobieniu kilku nocnych fotek wchodzimy do naszych miłych śpiworów i zapadamy
w głęboki sen.Rano następnego dnia, kurcze to był ten dzień co można było narobić fajne
fotki o wschodzie słońca,zjadamy śniadanie i ruszamy w dół ku pięknej dolinie .Po drodze
zatrzymujemy się u mięscowego gospodarza ,zebraliśmy u niego troche informacji uzupełnilismy
zapasy wody i ruszyliśmy dalej. w miejscowości Zhamushi
 wpadamy do tutejszego sklepu ,ja kupuje cukierki a między czaśie miejscowi chcą nam sprzedać
sok z dopiero co uzbieranych jeżyn .Na końcu doliny docieramy do żródełka ,tam woda smakowała
jakoś inaczej była tak smaczna że uzupełniam wszystkie możliwie puste butelki itp.
Zaczynamy mordercze podejście jak póżniej się okazało dało mi bardzo w kość ,błądząc po śladach krów
docieramy na przełęcz z małymi problemami ale docieramy cali.Na przełęczy próbujemy obrać
kierunek ,nagle pojawia się łada niwa dostajemy kilka ważnych wskazówek i ruszamy w strone
Adishi.Kierowca niwy powiedział że mamy tylko 3 km, tak więc z uśmiechem na twarzy dajemy
dalej .Idziemy i idziemy ,Grzesiek mówi że zrobiliśmy już drugie tyle co mówił kierowca niwy
.Ja dostałem wtedy w d...e strasznie ,po 12 godz morderczej węndrówki ukazuje się nam zapierająca dech w piersi Adishi
.Była naprawdę stara i piękna po prostu bajkowa ,rozbijamy namioty 1 km za wioską przy potoku
i bardzo zmęczeni idziemy spać .Następnego dnia wcześnie  rano Grzesiek u miejscowego załatwił trzy godzinny transport
konny  i kawał sera  .Po śniadaniu ruszamy na lekko ,nasze plecaki taszczy koń.Idzie mi się  naprawdę lekko, nic dziwnego
plecaki ważą swoje .Miejscowy na 3 godziny staje się naszym przewodnikiem,pokazał nam miejsce do którego tutejsza społeczność
przychodzi i odprawiają swoje modły  ,po obejrzeniu tego miejsca byłem pod dużym wrażeniem.Dochodzimy do miejsca w którym
za pomocą koni zostajemy przetransportowani na drugą stronę rwącej rzeki,która wypływa spod ogromnego lodowca ,Krótko po tym
 żegnamy się z miejscowym przewodnikiem i ruszamy bardzo czytelnym szlakiem .Za  plecami mam cały czas ogromny lodowiec
,robimy fotki i podziwiamy prawdziwie górskie widoki.Około godziny 14 docieramy na przełęcz Chkhunderi na wysokość 2.722m.n.p.m
.Na tej wysokości połoniny są wciąż żielone .Zamyśleni przegapiliśmy skręt w lewo i po 20 minutach musimy wrócić do tego
miejsca .Przed piętnastą w deszczu docieramy do opuszczonych pasterskich chat ,jemy tam obiad i postanawiamy wspólnie
zostać tam na noc .W drugiej chacie obok w tym samym czasie przed deszczem ukryli się miejscowi ale po chwili zmyli się tak
szybko jak się pojawili.Hata była wyposażona w piec w którym paliliśmy do póżna .Przy muzyce z komórki Grześka zasnęliśmy
jak baranki .w nocy padał deszcz i przez nieszczelny dach w niektórych miejscach kroplami wpadał do środka ,wkurzało mnie to 
i dałem w tym miejscu skarpetę.Spaliśmy wszyscy na podłodze na pościelonym namiocie .Rankiem przed wyjście wysprzątaliśmy
chatę i zostawiliśmy porąbane drzewo dla następnych wędrowców .Droga do Kala szła cały czas delikatnie w dół szło się bardzo
 miło .Po lewej stronie mieliśmy bardzo głęboki kanion a po prawej wysokie połoniny,co jakiś czas mijaliśmy chałupy które
były zamieszkałe  ale ich stan był bardzo kiepski.Po godzinie jedenastej docieramy do wsi Kala i u miejscowych górali
zjadamy obiad na koniec dostajemy chleb i idziemy szukać miejsca na biwak .Gdy mijaliśmy most w Kala miejscowi pokazali
nam gdzie można się rozbić i spokojnie przenocować.Po rozbiciu namiotów udajemy się na zwiedzanie kościółka pod wezwaniem św
 Kwiryka w którym raz do roku 28 lipca  odbywają się wielkie uroczystości.Podejście do kościółka jest bardzo strome
i z średnim wysiłkiem docieramy do bramy świątyni.Brama okazała zamknięta ale Grzesiek trochę poszperał tu i tam i chop
możemy wchodzić.Godzinę zwiedzamy te piękne miejsce i wracamy do miejsca w którym znajduje się nasz biwak.Po drodze zaraz
przed naszym biwakiem po drugiej stronie potoku zaczynała się GRUZINSKA UCZTA na którą zostajemy zaproszeni.
 Mięso z kotła smakowało super najbardziej podeszła mi wątróbka i chleb faszerowany mięsem.Impreza trwa w dobre aż do
póżna w nocy ,ja z Kamilą zmywamy się a Grzesiek zostaje i imprezuje ostro, wraca dosyć póżno .Rano wstajemy z ciężkimi
głowami ,jeszcze nie wyszedłem dobrze  z namiotu a tu miejscowi już z czaczą w ręce i zaczynają nas częstować , pijemy po
 baniaku i spokojnie zwijamy biwak .Plecaki zostawiamy u Gorgiego  w domu i ruszamy pieszo w strone Ushguli.
Po około dwóch kilometrach łapiemy stopa i z pielgrzymami dojeżdżamy do celu
 .W Ushguli znajduje się ponad 30 zabytkowych
 wież i górująca nad nią Szchara najwyższa góra w Gruzji.Zjadamy  w małym sklepiku chaczapuri
 i idziemy zwiedzać najwyżej położoną wieś w Swanetii .Po dwóch godzinach zwiedzania  wracamy pod busa którym udaje na się
nam wrócić do Kala .Idziemy do Gorgiego po nasze plecaki pokazuje nam on swój dom ,pokoje są ogromne a zresztą cały dom to
 kawał chałupy .Żegnamy się Gorgim i wracamy długo oczekiwanym stopem do Mestii.Po przyjeżdżie namioty rozbijamy w tym samym
miejscu jak kilka dni wcześniej u poznanego policjanta ,wieczorem idziemy do parku trochę pogadać i wtrynić wcześniej 
kupionego arbuza .Jak tak sobie jemy kątem oka zauważam znaną mi sylwetkę ,okazuje się że to nasz dobry kolega Damian .
 Damian szlajał się po Swanetii a my tylko o włos nie mogliśmy trafić na niego ,do póżna tej nocy opowiadał nam swoje
przygody.Następnego dnia zwijamy manatki i idziemy na kwaterę do Damiana.Został nam jeszcze cały wolny dzień i decydujemy że

pochodzimy na lekko po okolicznych górach.Po południu wracamy ,zjadamy super wypasiony obiadzik i przy długiej rozmowie z
pomocą litrowego wina kładziemy się spać .Wstajemy szósta rano, umówiony bus już czeka na nas który ma nas zabrać do Tbilisi
Podróż do stolicy była dosyć długą i męcząca .Dojeżdżamy około chyba o 16 ,Grzesiek z Kamilą idą do hostelu obok Iriny
 i wynajmują tam kwaterę ,zaś ja z Damianem zostajemy  na Jasia u Iriny .Pod wieczór spotykamy się jeszcze razem wspólnie i
zwiedzamy stolice .O dwudziestej pierwszej żegnam się z Kamilą i Grzegorzem , dziękuje im za kawał wspólnej przygody.
          Jeszcze raz dzięki,, Kamilo..Grześku i Damianie /Pozdrawiam Wojtek ,,,,,,,Przepraszam za błędy w tej relacji       


  •                                                                      Zapraszam na stronę Grzegorza, jest tam dokładniejsza relacja z naszego wspólnego wypadu do Gruzji i innych wędrówek górskich,www.halicze.eu                 

                                                                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz