trekking. Planowania tej wyprawy było bardzo mało i bez żadnej spinki - mapę na necie kupił Łukasz a Paweł zgodził się, że pojedziemy jego samochodem (1,5 diselek, który mało pali ).
wspólnie u mnie w domu by jeszcze dogadać co i jak z tym trekkingiem, zrobiliśmy wtedy taki 17 kilometrowy pieszy
trening po Słocinie i Chmielniku, trzeba było trochę rozbić nowo zakupione buty.
Wyjechaliśmy w niedzielę gdzieś po północy. 20 godzin jazdy i jesteśmy w Chamonix, które przywitało nas piękną pogodą i prawie czystym niebem, nad MONT BLANC. Pierwszy biwak zrobiliśmy w Les Houches, 5km za Chamonix. Tu był nasz start TMB.
Na starcie mój plecak ważył około 23 kg, jak na dźwigającego go kurdupla to dosyć sporo. Mieliśmy ze sobą dosyć spore zapasy jedzenia i stąd ta waga. W pierwszym dniu zrobiliśmy 25km samopoczucie było bdb w czasie tego dnia ze 2 razy
modifikowaliśmy naszą trasę, bo tak jakoś wyszło. Co dzień rano wstawaliśmy między 5-30 a 6 godziną, a ruszaliśmy na dobre gdzieś tak o 8 godz. W drugim dniu wychodziliśmy 24 km, początek trekkingu tego dnia był spokojny bez jakiegoś tam szarpania, mijaliśmy się kilka razy z Francuską
parą, która tachała na plecach swą roczną pociechę. Spotkaliśmy tego dnia też Panią w kapeluszu, myślałem że to jakaś laska która wyrwała się na chwilę z Lazurowego Wybrzeża, oczywiście moje pomyślenie bywa czasami dosyć za głośne, i ta kobitka okazała się naszą rodaczką, która przytaknęła z uśmiechem na twarzy, że wyrwała się na trekking z Lazurowego wybrzeża :)
Co około 2 godziny trekkingu były , praktycznie na całej trasie różnego rodzaju schroniska , gdzie można było coś kupić .My to jedzenia nie kupowaliśmy no bo tachaliśmy je ze sobą - ryż makaron kasza paszteciki mielonki i 3 liofilizaty na wszelki wypadek . Każdy z nas miał kuchenkę gazowa , obiadki gotowaliśmy zawsze po całym dniu chodzenia, a wciągu dnia to tak dojadaliśmy - bułeczka owoce batony orzeszki . Drugi biwak zrobiliśmy w Les Chapieux, tu biwakowaliśmy za friko . Było fajnie bo można było zakosztować miejscowe sery,tu można było się wykąpać w górskiej rzece :) w tej miejscu jest punkt informacyjny i przy była toaleta.
Rano następnego 3 już dnia, trochę sprężaliśmy się , bo mieliśmy dziś w planach zrobić trochę więcej kilometrów . Szło się bajkowo , po drodze było sporo nor w kturych mieszkają świstaki , spotkaliśmy z Pawłem w oddali sarnę która stała i się nie ruszała - smialiśmy sie że chyba to sarna taka sztuczna :) W ten dzień grzało dobrze ,lało się ciurkiem po plecach ,a najbardziej na odcinku początkowym we Włoszech , był to odcinek płaski który po 3-4 kilometrach skręcał w prawo . Na tym skręcie spotkaliśmy już drugi raz Panią w kapeluszu:). Ten dzień był najładniejszym pod wzgledem ładych widoków , lodowce i sporo zrobionych kilometrów zapamiętamy na bardzo długo .Pod wieczór po morderczej końcówce tego dnia zameldowaliśmy się na kempingu przed Curmayeur - zrobiliśmy tego dnia 30 km .
"Dzień 4"
Rano postanowiliśmy przejechać przez Curmayeur miejskim busem, i to wtedy z tego busa było widać, jak dużo dzień wcześniej klepaliśmy kilometrów po cholernym asfalcie, no ale jak się nie ma w głowie to się ma w nogach :) Zatrzymaliśmy się chwilę w centrum, zrobiliśmy zakupy w markecie (sery pieczywo i szynka taka ogromna i bardzo pyszna
pomału ruszyliśmy.
Po 3-4 kilometrze zrobiło się bardzo stromo, do tego doszedł upał i zrobiło się ciekawie :). Tego dnia mijało się dosyć dużo turystów - biegaczy , górskich rowerzystów i podobnych do nas - takich z dużymi plecakami. W ten dzień mieliśmy w planach biwakować przy schronisku Rifugio Elena, myśleliśmy że będzie takowa możliwość. Okazało się jednak że nie ma tam miejsca na legalny biwak, no ale Polak potrafi ?. Mieliśmy do wyboru 3 opcje: 1. Zejść na dół i szukać biwaku . 2. Przejść przez przełęcz już do Szwajcarii i tam szukać jakiegoś biwaku.
Ale tu był problem, bo by nas złapała noc, i pogoda robiła się nie pewna. Trzecią opcją było rozbicie się
na dziko w okolicach tego schroniska. Postanowiliśmy że to będzie 3 opcja. Znaleźliśmy a ze 300 od schroniska metrów resztki starego budynku. I na tyłach, nie zauważeni rozbiliśmy się. 5 kroków przed moim namiotem była przepaść a ze 100 metrów.
Tego dnia zrobiliśmy 19 km i ten biwak to dla mnie osobiście był najładniejszy .
"Piąty" dzień to przejście na stronę szwajcarską, ale po kolei. Rano w miarę szybko zebraliśmy „graty” i po wizycie w schronisku, gdzie Wojtek zrobił małe pranie, zaczęliśmy wspinaczkę w kierunku Col de Ferret 2490 m. Miało nam to zająć sporo czasu ale nawet poszło sprawnie. Po drodze mijaliśmy innych turystów a także miejsca biwaków osób, które tak jak my poprzedniego wieczora wędrowały do późna. Na przełęczy jak zwykle parę fotek, ogarnięcie widoków dookoła własnymi oczami, mała przekąska i zaczęło się schodzenie w kierunku La Fouly, gdzie mieliśmy zaplanowany kolejny przystanek, tym razem na polu biwakowym. Był to chyba najbardziej wypasiony kamping na naszej trasie, nosi nazwę Camping das Glasiers.
Zanim jednak tam dotarliśmy to długo schodziliśmy, mijając po drodze stado krów, gospodarstwo a także obserwując z oddali biegaczy, którzy na przeciwległym zboczu zmagali się z upałem i nachyleniem terenu, niemniej jednak dzielnie napierali. W La Fouly tego dnia miały miejsce zawody biegowe.
Do kampingu dotarliśmy dość wcześnie i był czas aby złapać oddech, wyprać rzeczy, najeść się na kolejne dni J. Aha ten dzień już zwiastował, że pogoda będzie się zmieniać, chociaż do wieczora było ciepło. Następnego dnia było już szaro i padał mały deszczyk z rana, a mocniejszy po południu.
W szósty dzień szło się spokojnie. Bez większych przewyższeń. Szlak momentami prowadził starymi Szwajcarskimi wioskami, trochę wyglądało to tak, jak byśmy się poruszali w skansenie.
Na mnie, te stare, zadbane chałupy zrobiły duże wrażenie, jak by nie było, trzeba dużo włożyć pracy, by w tym stanie się prezentowały. Gdzieś w połowie drogi do Champiex, trafiliśmy na jaskinie lub
Czekając na kogoś z recepcji, w takim dosyć dużym namiocie, poznaliśmy samotną turystkę z Anglii, która była Polką. Mieszkała przed laty w Polsce, i to właśnie w naszych okolicach, a dokładnie w
w górę i to od razu przysłowiowa dzida. Na tej trasie był fajny odcinek ze schodami, robiły ogromne
wrażenie, wyglądało to super. Kilka minut za tymi schodami było schronisko. W ten dzień było ciężko z wodą, po prostu nie było strumieni. Przy tym schronisku na nasze szczęście woda była i to bardzo smaczna. Paweł jak tylko wyszedł za winkla przed schroniskiem to krzyczał WODA WODA :) i tak pomału docieramy do naszego noclegu jak się okazało na dziko. Rozbijamy namioty dosyć żwawo bo widzimy w dolinie czarne chmury które szybko przemieszczają się w naszą stronę. Po rozbiciu idziemy zobaczyć do knajpy w której był Łukasz gdzie zapytał o pozwolenie rozbicia namiotu. Jak tylko weszliśmy do knajpy to rozpętała się burza z piorunami, gdy na chwilkę przestało wróciliśmy do naszych namiotów. Z boku rozbiła się parka młodych Francuzów powiedzieli nam, że podczas nasze chwilowej nieobecności buszował wokół naszych namiotów lis, ale go przegonili.
Ta burza cały czas krążyła wokół naszych namiotów, po zjedzeniu resztek zapasów z tego dnia ja z Łukaszem udaliśmy się do knajpy na winko. Paweł zmęczony poszedł spać. A w knajpie miłe towarzystwo które sobie siedziało przy jednym dużym stole. Siedzieliśmy tam chyba ze dwie godzinki, no bo tyle zazwyczaj mi schodzi wypicie lampki wina :) Wracamy do namiotu ekspresem bo zaczęło znów padać i ładować piorunami . Noc była burzowa i to bardzo, mój namiot hulał we wszystkie strony. Ogólnie to z mojego namiotu to nie jestem zadowolony, złamany pałonek, który
przebił mi w dodatku namiot, a Łukaszowi się zrobiło to samo z namiotem, ale o tyle że namioty padły w ostatni dzień. Po przyjeździe obydwa poszły do reklamacji. Dzień ósmy- pakujemy i zwijamy mokre namioty gonimy w dół, po 30 minutach jesteśmy już na dole przy drodze asfaltowej. Według mapy Łukasza mamy przejść na drugą stronę drogi i tym samym zostawić MT BlANC po lewej stronie naszej ręki i też CHAMONX. Ten odcinek obfitował w turystów jak na Krupówkach,
my robimy swoje i gonimy do przodu bo może się uda ciachnąć ten odcinek końcowy na jeden dzień. Na drabinkach robi się zator, nas to nie rusza i drzemy do przodu. Po drodze mnustwo ludzi wspinało się na skałkach a towarzyszyły im i to nie mało kozice górskie. Widok na Mt blanc w ten dzień to czysta poezja i Chamonx też z tej wysokości wyglądało bardzo ładnie. To już Koniec TMB zaliczone, robota została zrobiona :) Mi było trochę mało i na drugi dzień zrobiłem mocny i z dużym przewyższeniem trening biegowy 28km, trochę się zajechałem :).
===================================
W sumie zrobiliśmy około 180km ,i zajęło nam to 8 dni ,no i ja +te 28 km na biegowo . Szliśmy w miarę spokojnym tempem , no może czasem pod koniec dnia trochę się przyspieszyło . Co do zakupów jedzenia na trasie , to można polecić dwa takie punkty dobre - pierwszy to na starcie w Shamonix a drugi w
Courmayeur , takie mniejsze punkty to Les Chapieux tu można zakosztować jedzenia miejscowego . Jest jeszcze w miarę dobre miejsce do zakupów w Champiex .
Co do planów wakacyjnych na 2018 , to mamy już zaklepaną Rumunie . Chcemy przejść góry Marmarowskie i Rodniajskie , te dwa pasma górskie są w miarę blisko siebie . Chcemy przeznaczyć na tą wyprawę około 12 dni . Wyjazd z Polski planujemy około 15 czerwca , oczywiście co do ilości dni i terminu mogą być małe korekty .
===================================
W sumie zrobiliśmy około 180km ,i zajęło nam to 8 dni ,no i ja +te 28 km na biegowo . Szliśmy w miarę spokojnym tempem , no może czasem pod koniec dnia trochę się przyspieszyło . Co do zakupów jedzenia na trasie , to można polecić dwa takie punkty dobre - pierwszy to na starcie w Shamonix a drugi w
Courmayeur , takie mniejsze punkty to Les Chapieux tu można zakosztować jedzenia miejscowego . Jest jeszcze w miarę dobre miejsce do zakupów w Champiex .